Cukiernia – do it yourself

Pracownia działa już od kliku tygodni. Jest ślicznie – kolorowo, pachnąco i minimalistycznie. Jednak zanim moja przestrzeń stała się „moja” – nie było wcale tak różowo. Było czerwono. I budyniowo. Nikt nie mówi wam, kiedy zabieracie się własnoręcznie do remontu, ile warstw podkładu trzeba położyć na czerwoną ścianę, zanim będzie można zamalować ją na śliczny miętowy kolor… Nikt nie mówi też, że farba kredowa pozostawia smugi, kiedy nieumiejętnie operujemy wałkiem.
Ale od początku… Remont przebiegał bez większych komplikacji – specjalista położył mi śliczne kafelki, zrobił kran. I poszedł. Reszta już we własnym zakresie. W krótkim czasie nauczyłam się operować wyżynarką, wiertarką i szpachelką. Zużyłam kilka kubłów farby. Dowiedziałam się też jak pojemny może być bagażnik Toyoty Yaris – idealny na partię kafelków, przywiezionych z drugiego końca miasta. Mijały tygodnie – hydraulika, elektryka… Niezliczone wizyty w Ikei i sklepach budowlanych po kołki, szpachle, wężyk… Ukochany wyrabiał po swoich godzinach drugi etat na „budowie”, gdzie w pozycjach godnych jogi dokręcał, dociskał, przewiercał…
Nie było łatwo, ani ekspresowo, ale już jest gotowe. Kafelki lśnią, modele tortów cieszą oko, a w kuchni powstają pyszności na specjalne zamówienie moich klientów. Nic tylko piec:)